Być kobietą według aktywistek feministek to być wieczną ofiarą.

Opublikowano przez

To jest coś o czym myślę od dawna: profile zajmujące się promowaniem feminizmu doprowadzają kobiety do czegoś w rodzaju „nerwicy feministycznej”.

To też mówi Chloe Cole @chooocole detranzycjonerka, o której piszę na blogu. Jej niechęć do kobiecości i lęk przed dojrzewaniem z dziewczynki w kobietę był podsycany przez treści z profili feministycznych, na których też przeplatały się wątki promujące trans tożsamość. Być kobietą według aktywistek feministek- znaczy być ofiarą, mierzyć się ze wszechobecnym złem i dyskryminacją, być trans znaczy być gwiazdą, kimś uwolnionym od biologii, kto posiada magiczną tożsamość dającą popularność, szacunek i dyspensę na zwykłe ziemskie prawa (im wszystko się wybacza, bo wypromowali się jakoś szczyt drabiny ofiar). Nie dziwię się, że tyle młodych dziewczyn idzie w niebianarność i zaczna wierzyć denialistom płci.

Za moich czasów młodości popularne były strony promujące siłę kobiet, pamiętam poradniki, hasła i filmy pokazujące silne baby, emancypacje, stawianie na siebie. To było naprawdę wspierające, świadomość, że możesz wymykać się schematom na kobiecość i nadal być kobietą! Mimo mody na szczupłe ciała i sylikonowe cycki silny był motyw emancypacji.

Współcześnie modny jest feminizm ofiarniczy, kobiety przedstawiane są w nim zawsze jako ofiary, te które osiągają sukces nazywa się uprzywilejowanymi i nie mają prawa reprezentować feminizmu, odrzuca się siłę i niezależność kobiet żądając od nich empatii i zajmowania się mniejszościami. Kobieta zajmująca się sobą i mówiąca w swoim imieniu jest wiedźmą, którą trzeba spalić na stosie. Niepokorne więc stają się wyklęte i używa się ich do tego, by konsolidować grupę we wspólnej nienawiści przeciwko nim. J.K. Rowling jest dobrym przykładem.

Zamiast uczyć dziewczęta, że mogą być silne, mają prawo do swojego zdania i nie muszą uciekać w dziwne tożsamości, żeby być docenione – uczy się je poddaństwa, mizoginii i antagonizuje się je z samymi sobą, ich ciałami i resztą społeczeństwa. A co najgorsze z mężczyznami, z którymi przecież będą wchodzić prędzej czy później w jakieś relacje czy to przyjacielskie, czy romantyczne, czy zawodowe.

„Nerwica Feministyczna” to nic dobrego, więc patrzę sceptycznie na te całą aktywistyczną działalność, która żeruje na kobiecych frustracjach, podsyca je i robi nas słabszymi, skupionymi na złych aspektach bycia kobietami i kierującymi nas w ramiona toksycznych ideologii czy marketingu.

P.S. Feminizm zwraca uwagę na nierówności i to jest dobre o ile nie idzie w obsesyjne skupienie na krzywdzie i w totalną tożsamość ofiar i nie redefiniuje w absurdalny sposób znaczenia przemocy, płci itd. Aktywizm feministyczny w social mediach często dyscyplinuje kobiety i uczy bycia słabymi, bo to można łatwo monetyzować. Straumatyzyowane, przewrażliwione i osaczone zewsząd informacjami o tym jak jest źle, kobiety stają się łatwiejszym celem marketingu. Feminizm social mediowy często zmienia też definicje przemocy w sposób taki, by łatwo można było udowodnić ją gdziekolwiek -ktos krzywo się spojrzał – gwałt, ale tam gdzie przemoc i przymus występują naprawdę wypiera je i nazywa wyzwoleniem – na przykład twierdząc, że prostytucja to praca jak każda i inna sposób na emancypację. Taki paradoks. Komu służy taki feminizm? Bo chyba nie większości kobiet?

One comment

  1. Trzeba mieć jaja, o przepraszam mocne estrogeny aby w dzisiejszych dziwnych czasach popełnić taki tekst. Brawo

    Polubienie

Możliwość komentowania jest wyłączona.