W USA tra wielki bój o aborcję, sąd Najwyższy może podważyć słynny wyrok Roe vs Wade ( na Netflix jest dokument o tym wyroku, który na poziomie federalnym uznał prawo do aborcji i otworzył drogę do legislacji na poziomie stanowym, możecie tam zobaczyć o co chodzi).
Oczywiście jestem za prawem do terminacji ciąży na życzenie kobiety, co najmniej do 12. tyg ciąży, jednak to co mnie oburza odbywa się w tle tej debaty i jest czymś absolutnie szalonym i wygląda jak koń trojański podstawiony ruchowi feministycznemu, pytanie przez kogo i po co.
Wygląda bowiem na to, że progresywny patriarchat 2.0 w wersji queer narzuca nowe zasady gry dla kobiet. To jest to dokładnie to, co wydarzyło się w 2020r. w Polsce, kiedy u szczytu strajku kobiet nagle doszło do swoistego rozłamu wewnątrz środowiska aktywistycznego względem używania słowa kobieta w ruchach feministycznych w kontekście aborcji.
Nakazano wówczas używać słowa osoba z macicą, a każdy sprzeciw czy niezastosowanie się do tej zasady karano internetowym linczem.
Kobiety w tak kluczowym dla siebie momencie musiały schylić głowę dla procenta lub mniej urażonych słowem kobieta osób i pod groźbą przemocy zacząć używać queerowej nowomowy zamiast uniwersalnych pojęć.
Wydaje się też, że organizacje kobiece nie umieją lub nie chcą się temu postawić upatrując w queerowych dogmatach czegoś co może zapewnić fundusze, przyciągnąć młodych i sprawić, by stary nudny feminizm stał się atrakcyjny dla większej ilości osób. Mylnie, bo większość ludzi, a zwłaszcza ci, których trzeba do aborcji przekonać mają gdzieś queerową poprawność, a udziwnianie feminizmu tylko pogarsza sprawę i dystansuje do kwestii praw kobiet coraz więcej osób.
Upatruje w tym wymogu wymazania kobiet i zmiany językowej, która była i wciąż jest agresywnie wymagana przez aktywistów trans – rozbicie solidarności wśród kobiet, które zamiast skupić się na praktycznej i przynoszącej wymierne skutki walce o nasze wspólne prawa, zaczęły ( i wciąż to robią) skakać do gardeł każdemu, kto pisał o kobietach w kontekście aborcji.
Teraz to trochę ucichło, ale nadal tli się gdzieś w odmętach internetu, a bojownicy nowej politycznej poprawności, gdzie słowo kobieta rzekomo obraża mniejszości czekają tylko na dobry moment, żeby znów przekierować frustrację tłumów na Boga duchu winne działaczki chcące po prostu używać zwykłych słów, aby trafić do jak największej liczby osób i nie robić z feminizmu hermetycznego, dziwacznego i odpychającego tworu.
Patrzę na to z przerażeniem, jako ofiara nagonki, wyzywana od TERFów za obronę nazwy Strajk KOBIET, jako opuszczona przez organizacje, aktywistki i wiele dobrych światłych ludzi, którzy postanowili zrobić z postulatów lewicowych i feministycznych istny cyrk w imię „inkluzywnosci”, a ze mnie i paru innych kobiet, które śmiały się temu postawić: Kuczyńskiej, Grzyb, Szumlewicz itd. „tarcze do strzelania i plucia” – cele zbiorowego nękania w internecie.
Źle się dzieje w prawach kobiet, źle się dzieje na lewicy, która miała tych praw bronić.